Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się grzecznie, ale złota jej główka raz wraz zwracała się wyczekująco w stronę drzwi, wiodących do sionki.
Szary, mroźny, cichy, lecz twardy dzień roztapiał się zwolna w zmierzchu. Z podwórza dochodził zgrzytliwy szczęk pompy, stukot siekiery i podrażniony głos Kryńki, opuszczonej przez męża córki oberżysty, prowadzącej owdowiałemu ojcu gospodarstwo. W okrągłym, żelaznym piecyku, przystawionym do wielkiego pieca kuchennego, trzaskał ogień. Z szumem i trzaskaniem ognia łączyło się ciche skomlenie leżącego za piecem Tota, starego jamnika, żalącego się rzewnem skuczeniem na reumatyczne bóle w kościach. Było chłodno.
Ściemniało się.
Pan Brat siedział nieruchomo na swem krzesełku, ukryte w rękawach grubej kurtki ręce złożył na piersiach, patrzył w złote błyski ognia i — sterał się nie myśleć. Nie myśleć o niczem, siedzieć tylko i być — skoro inaczej nie można. Nic człowiek nie wymyśli, choćby się nie wiedzieć jak starał. Żadne myślenie nanic się nie zda, losu nie odmieni. Coraz ciemniej i ciemniej, i tak będzie już wciąż, aż dopóki nie zapadnie czarna noc. Wtedy — pójdziemy spać. Pój-dzie-my spać, nareszcie, po tym tak długim dniu, i — koniec!
Lecz — czy ten „dzień“ był istotnie taki długi?
Pan Brat ma dziś 58 lat. Dzieci ośmioro, wnuki. Przeżył dużo, widział niejedno, coś też