Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To po jakiemu? — zapytał znów, wziąwszy do ręki „Carmina“ Horacego — Po łacinie? Co panu po tem? I tyle języków różnych pan zna... Ej, czy pan się nie za dużo uczył? Potrzebne to panu — do życia?
Nie, Polata nie żałował czasu, jaki poświęcił był na naukę łaciny, nie żałował, że poznał wiersze Horacego i że czasem może je sobie odczytać, ale nie mógł — nie zastanawiać się poważnie nad słowami Jelenia, biorąc je z innej strony.
Oto niewątpliwie on, Polata, ma napakowaną głowę mnóstwem zbytecznych rzeczy... I robi głupstwa... fatalne. I nie wie nawet, co robi.(Cała historja z Lalą) Ma talent, a — nie wie, co ma pisać. Jest polskim poetą, a nie ma co dać polskiemu chłopu, gdy ten go o książkę prosi. A czy inteligencja jego utwory czytuje, czy ona ich potrzebuje? Nie jest niby całkowitym darmozjadem, bo coś robi, ale czy to ma jaką wartość? Tu ludzie potrzebują chleba duchowego, tam dowcipnisie obmyślają jakieś „ekstra“ tricki artystyczne, jakieś nadzwyczajne przysmaczki...
— Ale to nietylko o chłopów chodzi! — myśli Polata — I ja przeczytałbym jakąś morową książkę, jakbym miał... I nietylko o książki chodzi, o literaturę, ale wogóle o życie.
Chodzi o Człowieka, o życie.
O samego siebie...