Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zboku! Zboku koszula jest zakrwawiona! — odezwała się Kryńka — Z lewej strony.
Istotnie — to było „zboku“. Nawet bardzo zboku. Możnaby powiedzieć, że zupełnie. Nie był to prawdziwy zamach samobójczy, lecz najprawdopodobniej tak częsta u młodych ludzi w tym stanie demonstracja histeryczna, chęć zwrócenia na siebie uwagi i wywołania współczucia, uzyskania rekompensaty za miłość nieszczęśliwą. Ale — niedoszły denat był w omdleniu.
— Bogu dzięki, nie mu się nie stało. To tylko zadraśnięcie. Ale wstrząśnienie musiało być silne, bo zemdlał. Niech mu pani da octu powąchać, ja pójdę zatelefonować po doktora.
— Koniecznie potrzebny? — zapytał oberżysta — Rozgłosi się —
— Powiemy, że przypadek skutkiem nieostrożnego obchodzenia się z bronią.
Pan Piekarski rozejrzał się po stołach. Były trzy. Na stole, pod oknem, gdzie młody wieszcz zwykł był prawdopodobnie płodzić, widać było ostre kanty seledynowej koperty. Połyskiwały na niej złociście wielkie litery, napisane fioletowym, chemicznym atramentem, używanym do „wiecznych“ piór. Obok leżało też eleganckie „wieczne“ pióro, oprawne w złoto. Emeryt wziął kopertę, przeczytał adres: „Leontyna Puch, Warszawa“.
— Waga puchowa! — pomyślał starszy pan.
Wbiegła Krynia z octem.