Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cha się, dostanie po nosie, popłacze, napisze parę wierszy i będzie dobrze. Oni tak wszyscy... Och, ten wiatr!
Wicher wył, wył w czarnej, ciemnej nocy, aż dom cały stękał i dygotał.
— Po nogach ciągnie! — zauważył pan Piekarski.
A po chwili zaczął mówić:
— Uważa pan, kochany panie Brat! Jednakże ten wicher — napewno jest, wyje i ma swoje znaczenie. I ta noc, ciemna i czarna — też jest. W porządku. A tamto, te światła, muzyka, ten blask i świetność, to całe piękno, błyszczące oczy i pióra i futra i oklaski i kwiaty — dziś jest, a jutro bankructwo, nędza — niema nic! Doprawdy — nic.
— To — niby — nie są wcale — żadne — nowiny! — stwierdził oberżysta.
— Masz pan rację! — potwierdził pan Piekarski — A zresztą — i to „nic“ jest i też ma swoje znaczenie. Ale — dla wielu, wielu ludzi istnieje tylko to „nic“, poza którem świata Bożego nie widzą, którem żyją... Jak mogą żyć?
— Jak mogą! — odpowiedział oberżysta — Każdy żyje, jak może.
— O, nie! zaprzeczył emeryt — Co do tego, to się pan grubo mylisz!
W alkierzu trzasnął strzał.
Dał się słyszeć głuchy stukot.