Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozkosznie różowe usteczka, ząbki równiusieńkie i olśniewającej białości... Twarzyczka i główka stworzonego przed chwilą aniołka... Ciemne, jedwabiste pukle i — skrzydła, kochany panie, skrzydła z miękkich, barwnych, olbrzymich piór strusich, po parze skrzydeł u każdego ramienia — jedno skrzydło wlecze się po ziemi, drugie wznosi się wgórę... I na głowie ta-a-a-ki ogromny pióropusz... Widział pan kiedy coś podobnego?
— Nie! — odpowiedział oberżysta, zapatrzony gdzieś przed siebie.
— Ja panu zaraz pokażę, choć to nie to! Widział pan kiedy anioła — we śnie?
— Ja? — żachnął się szynkarz — Cóż znowu! Anioła!
— Zaraz. Niech pan jeszcze pomyśli: Jest ciemno. Skrzypce cudownie grają, serce w człowieku taje — a nagle — zorza świateł różnobarwnych — i w tem świetle — zjawisko skrzydlate, cudne, całe w piórach, z temi olbrzymiemi oczami, od których blasku błękitnego we wszystkich duszach rozkwitają niezapominajki.
Leżący dotychczas spokojnie przy nogach pana Piekarskiego wilk zerwał się nagle i zaczął gwałtownie ujadać potężnym, drewnianym barytonem.
— Leżeć, Lot! — krzyknął na psa gospodarz.
— Na kogo on tak szczeka? — zdziwił się poeta.
— Coś się psu przywidziało. Leżeć!