Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Piekarski poskrobał się w czoło.
— Proszę! — rzekł z pewnem zakłopotaniem.
— Pan nie wyjedzie z Różewa, dopóki panna Kasieńka nie skończy gimnazjum?
— Nie.
— Otóż... ja... pragnąłbym bardzo, bardzo prosić pana, aby pan w żaden sposób nie pozwolił jej na... żadne opuszczania gimnazjum... bez ukończenia.
— A czyż taki zamiar istniał? — dość ostro spytał emeryt, utkwiwszy wzrok w oczach młodego człowieka.
— Nie! — zaprzeczył Polata — Ale — panie, czy pan wie, co to młoda panna? Bo ja — nie. A przykład takich Lal i widok ich, pożal się Boże, powodzenia — oho! panie! — to straszne rzeczy.
Oczy starszego pana złagodniały.
— Może pan być spokojny — rzekł — Kasieńka ukończy gimnazjum, a do tego czasu ja się stąd nie ruszę.
— Mogę być spokojny? — powtórzył Polata — No, to się bardzo cieszę! Ja się z panną Kasieńką pożegnam jutro, bo pojedziemy prawdopodobnie razem „budą“, a gdyby przypadkiem panna Kasieńka nie jechała, to proszę się kłaniać ode mnie i powiedzieć, że ja — tego — i że zaglądnę — może na Zielone Świątki — może na św. Piotra i Pawła.
— Panie! Ale pan jej nic nie mówił? — zaniepokoił się znów stary.