Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stra miała twarz pogodną i uśmiechniętą, uprzejmie odzywała się do pasażerów, tłoczących się w ciasnocie, ale — dostęp do panienek zamykała. W kącie siedziała Kasieńka. Nie zauważyła wejścia młodego człowieka, może nie chciała zauważyć. Polata nie wiedział. Panienki rozmawiały o swych sprawach szkolnych „i wogóle“. Siostra żartowała z niemi wesoło i swobodnie, pasażerowie, słuchając szczebiotu i śmiechu dziewczątek, uśmiechali się mimowoli; wciąż słychać było miarowe ale jakby ospałe człapanie koni, niewątpliwie znudzonych ciągnieniem bądźcobądź ciężkiego wozu wciąż tą samą drogą, z temi samemi wzniesieniami, wybojami i zakrętami. Przez małe szybki czasem widać było skrawek zieleni, pola lub nieba; tylko gdy ktoś, wsiadając, otwarł drzwiczki, wpadał przez nie wraz z świeżem powietrzem jasny blask pogodnego, słonecznego dnia.
— Jednakże — pomyślał Polata — choć się dłużej jedzie, dobre są te konie. Niema tego huku, warkotu, dudnienia, można rozmawiać, nie krzycząc, wogóle — dobroduszniej jakoś jest. Tylko — ta Kasieńka — nie widzi mnie...
Ale przyszła chwila, gdy wreszcie — zobaczyła go. To jest — on odczuł na sobie jej wzrok — spojrzał na nią — ujrzał ciemne oczy, nad niemi brewki czarne i — musiał się uśmiechnąć! Zarazem z pewnym pośpiechem ukłonił się, poczem zrobił dla przyzwoitości poważną minę i spojrzał surowo w okno — jak zmieszany, zako-