Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, z całą zawodową przyjemnością starego donżuana! — zaśmiał się starszy pan.
Polata zwrócił się do gospodarza:
— Czy zauważył pan — rzekł — jak dziwnie łaskotliwie panna Kasieńka się śmieje?
— O, mistrzu! Tylko bez komplementów! — wykrzyknęła panienka, rumieniąc się.
— Bez komplementów! — rzekł Polata poważnie — Daję pani słowo, że pani śmiech działa na mnie tak, jakgdyby mnie ktoś pod sercem łaskotał — w najmilszy, rozkoszny sposób.
— Zepsuje mi pan dziecko! — przyganił mu emeryt.
— Otóż nie — zaprotestował żywo młody człowiek — Niech mnie Bóg broni! Ale — za to filmowe bujanie winien jestem pannie Kasieńce pewne zadośćuczynienie i — pewne wyjaśnienie. Otóż jeżeli pani w naszych smutnych czasach chce zrobić coś dobrego — więc choćby naprzykład dobry film — niech się pani nie pyta ani nie radzi nikogo, tylko siebie samej. Prócz jałowej, pustej a pretensjonalnej blagi nic innego pani u żadnego naszego fachowca nie znajdzie. To ludzie frazesów, nic więcej!
— Tu powiedział pan wielkie słowo! — podchwyciła Kasieńka — Frazesy! O to chodzi! Masy potrzebują tylko frazesów, a frazes, proszę pana, to rzecz niełatwa! Pełny, dźwięczny frazes, któryby porywał tłumy.