Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
2

kujących się i słyszało się dziwną, gardłową komendę japońską. A dalej, szeroko rozstawione, stały inne statki, szare, ostrokanciaste, zarozumiałe machiny. Lecz przedewszystkiem pociąga i rozmarza lśnienie zatoki, błękitny żar, tlejący ponad wodą i pryskający srebrnemi iskrami. Zaś po drugiej stronie ulicy, biegnącej względnie równym paskiem ziemi nad wodą, skaliste, różowawo-szare szczyty, poryte głębokiemi jarami, a tu i owdzie zabudowane białemi willami, wyglądającemi zupełnie jak gniazdka przylepione do skały. Te wąwozy zaczynają już dziś udawać ulice, zdaje mi się jednak, że mieszkając w takiej willi na górze, w krótkim przeciągu czasu można się wyrobić na znakomitego „taternika“, albo rozchorować się na serce.
Na jednym końcu tej nieskończenie długiej ulicy — nazywa się ona Świetlańska — są małe, niskie domki portowe, różne i liczne warsztaty i przeróżne międzynarodowe restauracje i herbaciarnie — dalej, już za miastem, koszary wspaniałe i olbrzymie. Na drugim końcu jest dzielnica niemniej zajmująca, mianowicie — bazar, wielki, za moich czasów zalany towarami japońskiemi i również międzynarodowy. Widać tam było Anglików, Amerykanów, Rosjan, Japończyków w eleganckich futrach, a także ludzi z Północy w „dochach“ z myszowatej skóry reniferów z pięknemi białemi intarsjami. Za grzbietem skał, okalających miasto, a który żołnierze czescy przezwali „Karpatami“, była dzielnica mniej szanowna, a zato bardzo wesoła. Stały tam jeden obok drugiego niskie domki z małemi lampkami elektrycznemi nad bramą. Biała lampka oznaczała, iż dom jest rosyjski, czerwona — japoński.