Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —

Panie niejednokrotnie przychodziły na bankiety wraz z dziećmi i piastunkami, które lokowano w czytelni lub w jednym z salonów. Grupa europejska, usadowiona w granicach wielkiego kobierca rozesłanego w „hallu“ przed kominkiem, otoczona Japończykami z każdą chwilą przygasała i jakby nikła w ich mnóstwie. Rozmów jej nie było już słychać. Dwa te światy ignorowały się, nie widziały się wzajemnie, zupełnie różne charakterem i sposobem myślenia. Zestawienie było niezmiernie ciekawe i — według mego zdania — nie wychodziło nam na korzyść. Zewnętrznie rzeczy biorąc, jako zjawisko, jesteśmy od Japończyków znacznie ordynarniejsi.
Po pewnym czasie Japończycy znikali w wielkiej sali, w której rozpoczynał się obiad, czy bankiet. Niestety, nie miałem sposobności zobaczyć, jak się to odbywa. Czasami dolatywały odgłosy jakiejś przemowy i okrzyki „banzaj“!
Przez cały czas przygrywał zwykle słynny tokijski kwartet smyczkowy, złożony z poczciwców, którzy z wielką sumiennością rypali smykami na swych instrumentach, pocąc się przytem z zapałem i uporem, stanowczo godnym lepszej sprawy. Grali oczywiście same europejskie „kawałki“. Przykro było patrzeć na tych męczenników.
Wśród tego dziwnego towarzystwa schodziło się stale przy jednym stoliku w „hallu“ trzech — jak z podania ludowego: Lech, Czech i Rus — dr. Niemec, ja i pewien oficer rosyjski. Przez pewien czas był nim marynarz, potem huzar, który właśnie przyjechał był z Włoch z zamiarem wstąpienia do armji Kołczaka. Młody ten oficer, prawdopodobnie dobry żołnierz, dobrze wychowany i bardzo sympatyczny, lubił mu-