Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —

Piszę dla tych czytelników, którzy nie wiedzą, jak się organizuje i prowadzi propagandę. Jak z tego widać — nie są to cuda żadne.
Starałem się szukać Polaków. Mój wegetarjanin wziął mnie raz na wizytę do pewnego domu, w którym mieszkały dwie rodziny polskie. Nie zastaliśmy tych państwa w domu. Zostawiłem bilet — napróżno. Nikt się ze mną zobaczyć nie pragnął. Ludziom tym było dobrze, uregulowali sobie stosunki, żyli cicho i spokojnie, co ich poza tem mogło obchodzić!
Nie wyciągając z tego żadnych wniosków, ani nie robiąc uogólnień, stwierdzam fakty.
Jeszcze parę słów o inwalidach czeskich. Byli oni umieszczeni w obszernym, wielkim domu, w pięknej, wesołej dzielnicy, tuż nad brzegiem morza. Z okien ich szpitala widać było wielkie dżonki o czarnych, szklistych, wydętych brzuchach, życie portowe, żeglarzy, rybaków, wreszcie cudne morze. Więc mieszkanie było idealne. Jeść z pewnością dawano im dobrze, dr. Niemec opiekował się nimi serdecznie i gorliwie, ubrani byli doskonale, a przecie ten szpital to było istne piekło. Kilka razy tych inwalidów odwiedzałem i zpoczątku miałem wrażenie, że żyją ze sobą w idealnej zgodzie, później przekonałem się, że żarli się i gryźli między sobą gorzej aktorów. Co za ambicje, co za urazy, jaka straszna zaciętość, jaka mściwość, jaka ponura nienawiść! Patrząc na tych potrzaskanych biedaków mogło się myśleć, że oni chyba wyzbyli się tej dzikości ludzkiej, która ich o ich członki przyprawiła, że w duszach ich jest tylko miłość życia, przebaczenie i wdzięczność za ocalenie i opiekę. Było przeciwnie. Ci chorzy ludzie myśleli znacznie namiętniej i bardziej krańcowo od zdrowych.