Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —

nierzach czeskich prasa japońska wiele pisała, „Czek“ bił Rosjan, t. j. bolszewików, bił ich nieraz wspólnie z wojskiem japońskiem. Teraz te „Czeki“ defilują ulicami Jokohamy, bez rąk, inwalidzi, w mundurach japońskich, a w dodatku — choć policji mnóstwo — nie boją się i na cały głos śpiewają „Czerwony Sztandar“, pieśń zakazaną!
Entuzjazm mas ulicznych był nie do opisania. Co rusz wylatywał jakiś gorętszy entuzjasta z tłumu i gestykulując gwałtownie z rozwianemi połami „kimona“, tygrysim głosem ryczał: „Czek! Banzaj!“ Na co chorąży pochylał flagę, a żołnierze odpowiadali głośnem „Nippon banzaj!“
Szliśmy naprzód europejską dzielnicą, jakiemiś szerokiemi ulicami, a potem po moście przeszliśmy kanał, biegnący daleko między małemi, niskiemi, drewnianemi domkami i spięty niezliczonemi mostami. I otóż weszliśmy w ulice japońskich dzielnic, idące wśród domków niskich, gęsto obok siebie zbudowanych, z wgłębionemi sieniami - werandami, balkonikami i niezliczonemi okienkami. Wszędzie pełno było ludzi — na balkonach pstro ubrane dzieci, kobiety, staruszki — na ulicach tłumy huczące jak morze. Wszędzie festony flagi różnobarwne lampiony nanizane, na druty lub wiszące na czerwono-białych kokardach, nad nami, na czystem niebie huk i białe bukiety chryzantem, gdzieś daleko muzyka, a pod nogami trzask rzucanych przez Japończyków dla większej radości petard i niebieskawy dym w powietrzu i nieustanne „banzaj, banzaj!“ Na rogach ulic stały szkoły — chłopcy, niby grzędy ciemnych kwiatów, dziewczęta — stada różnobarwnych motyli. Kiedyśmy się do tych grzęd zbliżali, rozbrzmiewały one uroczystem