Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

muzyką z odpowiedniej opery Verdiego. Chociaż tłumaczy się to tem, że tragedja japońska, jak dawna grecka, melodramatyczna — zdaniem Japończyka — domaga się muzyki, turyści europejscy nazywają to barbarzyństwem. Jakże w takim razie nazwać naszą „Madame Butterfly“!
W tem nowem, czystem i dziwnem otoczeniu moi towarzysze podróży, kapryśni i głośni na statku, umilkli. Tylko berdyczowski bankier coś głośno opowiadał, ale wkońcu i on umilkł. Cicho siedzieli goście, cicho kręciły się po salce Japoneczki, cicho i niedosłyszalnie na małej kuchence za bufetem przysmażały się malutkie, ale niewypowiedzianie smaczne bifsztyczki.
Z za okna dolatywał czyiś donośny, rozkazujący głos, wykrzykujący niezrozumiale słowa. Ach, to dlatego tak cicho. Tu już się w innym języku rozkazuje!
W kraju tak obcym dla Europejczyka, jak Japonja, nie można ani zwiedzać, ani orjentować się według jakiegoś programu, nie można też sobie powiedzieć, co się chce widzieć, bo nie wiadomo, co więcej widzieć warto. Kraj ten rozwija się w bardzo szybkiem tempie, robi olbrzymie postępy, a choć, jak twierdzą, dotychczas niby imituje, w rzeczywistości adoptuje znakomicie stosownie do swych potrzeb i wszystko ma jakieś swoje, odrębne, inne. Dlatego podróżnemu, który pierwszy raz jest w tamtych stronach, trudno zajmować się jakiemiś problemami ogólniejszej natury. Teraz ogląda się bożka w muzeum, potem jakiś ołówek, za chwilę jakiś emaljowany złotem artystyczny wyrób z Nikko, znów rybę, ręcznik lub pudełko zapałek. Niema żadnej perspektywy ani gradacji w wrażeniach, nie może też ich być w mem opowiadaniu.