Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 253 —

i w Galicji może jest z żywnością tak źle, jak w Austrji. Zaczęli mnie uspokajać, a te ich argumenty po pewnym czasie zmieniły się w jeden wielki hymn pochwalny.
— W Galicji? W Galicji wszystko jest. Niech się pan nie boi, tam niczego nie brak. Mięsa dość, masło jest, wędliny znakomite... krakauer Wurst, Schinken... Milch... płacić trzeba, ale co to znaczy? Co dziś znaczy pieniądz? Wszystko, wszystko jest... i wódki są i wino, piwo dobre... Zawsze było, zawsze jest i zawsze będzie...
— No, daruje pan — wtrącił któryś z pasażerów — był czas, kiedy Rosjanie ten kraj obrabowali i nie było tam nic...
— Co? Rosjanie obrabowali? Co pan mówi, chyba pan na wojnie nie był! Oni zorganizowali eksport mebli, fortepianów i pianin z Galicji, ale żywności nawieźli tyle, że jej potem wywieźć nawet nie mogli. Przecie wiem, jakieśmy magazyny brali. Powiedzmy to sobie raz otwarcie: Galicja była wyssana przez Wiedeń. Jeszcze dziś znajdzie pan w Wiedniu mnóstwo wywiezionych z Galicji do Wiednia co najlepszych wódek i likierów, które się teraz z powrotem Galicji odsprzedaje... Ich weiss es am besten.
Ale dzisiejsza Austrja jest mała. Parę godzin od Wiednia — i już zaczyna się Republika Czeskosłowacka. Stacja graniczna jest w Lundenburgu.
Już przed Lundenburgiem mnóstwo Niemców, mieszkających w pasie granicznym. „daje nogę“. Mieszkają w Lundenburgu lub okolicy, ale wolą drałować kilkanaście kilometrów piechotą z pakunkiem czy tobołkiem na ramieniu, niż mieć do czynienia z żandarmerją czeską i czeskimi celnikami.