Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 251 —

w wagonie polski oficer łącznikowy, który wraz z paru żołnierzami pomagał podróżnym polskim, zwłaszcza jadącym w charakterze urzędowym. Dzięki pomocy tego pana uzyskałem od naczelnika stacji pozwolenie kupienia biletów bez czekania „w ogonku“. Naczelnik stacji, człowiek młody jeszcze, lecz niezmiernie chudy, w wyszklonym mundurze kolejowym, rozgadał się. Opowiadał o ciężkich czasach, jakie Wiedeń przeżywa. W pewnej chwili wziął mnie za rękę, pociągnął mnie ku sobie, obejrzał się, czy przypadkiem niema nikogo w pobliżu i szepnął:
— Czyż ja w dzisiejszych czasach mogę wyżyć wraz z rodziną z 25 koron dziennie? Niepodobieństwo.Jeśli nas nie poratują — zginiemy z głodu.
W wagonie również nie mówiono o niczem innem. Byłem naczczo, wyjąłem tedy z kuferka butelkę czerwonego wina i szynkę, którą kupiłem jeszcze w Szwajcarji i zacząłem jeść. Podniósłszy przypadkiem głowę, ujrzałem dokoła siebie takie miny, że o mało kęs mi w gardle nie stanął. Nikt nie opisze tej boleśnie wstydliwej chciwości oczu ludzi, w których głód obudził nieledwie psie instynkty. Oczu oderwać od szynki nie mogli. Oczywiście — poczęstowałem ich. Bronili się, dziękowali, ale przecie nikt nie mógł oprzeć się pokusie. Krajali szynkę na długie paski i jedli powoli, smakując.
Przedział był napakowany ludźmi w nieprawdopodobny sposób. Byli między podróżnymi dawni żołnierze, dawni jeńcy, którzy mieli sposobność poznać Rosję. Mówili dziś o niej z entuzjazmem:
— Ludzie mało kulturalni, sprzedajni i to za tanie pieniądze, ale nieźli, a jeść — czego dusza zapragnie!