Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —

bardzo prymitywnie urządzonego biura i zgłosiłem gotowość do zameldowania się.
Urzędnik spojrzał na mnie, spytał o narodowość i krzyknął:
— Halloh! Jakiś oficer polski z Syberji chce się zameldować.
— Come inn! — odpowiedział głos z za ciemkiego przepierzenia.
Siedziało tam trzech jakichś panów zajętych paleniem fajek.
— Gdzie pan mieszka?
— Buckingham-Hotel.
— Pan się nie potrzebuje meldować — zadecydował naraz urzędnik.
— Nie, to nie. A gdzie tu jest jaka organizacja polska?
Urzędnik podniósł głowę, jakby coś czytał pod sufitem i odpowiedział bez zająknienia:
— Polish National Committee Upper-Montagu-street 2. Do widzenia.
Wiedziałem już rzecz najważniejszą. Ale jak się tam teraz dostać?
Wyszedłem na jakiś piekielnie ruchliwy placyk i, stojąc wśród tego rojowiska, poprosiłem policjanta, aby mi sprokurował jaki „motor-car“.
— Tu? Bardzo będzie trudno...
— A jak mi iść na Upper-Montagu-street 2?
Pokręcił głową i spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć:
— Człowieku, nie wiesz, o co pytasz. Jakże ja ci to mogę wytłumaczyć?
Ale nastawił mnie na lewo-wskoś ku jakiejś ulicy i wskazawszy „dyrekcję”, rzekł: