Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —

wiście nadzwyczaj dystyngowani, doskonale wychowani, wykwintni i gładcy. Wyjąwszy ambasodora Boczanakita, który był spasiony, wszyscy byli smukli, chudzi, o śniadych, bardzo nerwowych twarzach i z przepięknemi, arystokratycznemi rękami. Na pierwszy rzut oka poznawało się przedstawicieli rasy bardzo starej, nadzwyczaj kulturalnej i trochę nawet zdegenerowanej. Sprawiali wrażenie neurasteników, może dekadentów czy też ludzi zblazowanych, którzy już wszystko wiedzą, niczemu się nie dziwią i niczego nie pragną. Drażliwi byli tylko na punkcie Sjamu, jego wielkości i znaczenia. Jedyną cechą wschodnią było zbyt wielkie upodobanie w klejnotach i błyskotkach, upodobanie cechujące zwłaszcza mężczyzn. Mieli oni cudne pierścionki, sygnety i spinki, ale nadużywali ich i nawet młodzi książęta byli niemi obsypani.
Zato księżniczka ubierała się bardzo skromnie w krótką, białą spódniczkę z białą bluzką. Nie nosiła ani kapelusza ani czapki, tak, że skutkiem wiatru czarne jej włosy były zawsze w nieporządku. Rączki miała również piękne w rysunku, bardzo arystokratyczne, palce cienkie, ale może trochę zanadto kościste. Była drobna i chuda, wyglądała jak udająca dorosłą trzynastoletnia dziewczyna. O dziwo, stopy miała stosunkowo duże i niezgrabne! Wogóle, nie przedstawiała się bynajmniej imponująco. Ciemna twarzyczka z niewielkiemi czarnemi oczami a wystającemi kośćmi policzkowemi, z ciemno-czerwonemi, jakby sinemi ustami i poczarniałemi zębami od cygar i papierosów, które w Sjamie i w Burmie palą dziewczęta od czwartego roku życia. Była nieśmiała, rzecz naturalna u kobiety wschodniej, bała się obcych mężczyzn, bała się mówić obcemi językami. Ale miała dużo wdzięku,