Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
W GMINIE WYGNAŃCZEJ.
I.

Zauchę zbudziło głośne pukanie w ścianę
Otworzył oczy i przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduje.
Otaczała go absolutna ciemność.
Pukanie ponowiło się.
— Dobrze, dobrze, dziękuję, już wstaję! — zawołał.
Westchnął głośno, poleżał chwilę, a potem zerwał się i dygocąc z zimna zaczął się ubierać. Napół ubrany otworzył okno i kilku uderzeniami ramy okiennej odepchnął okiennicę.
Był jasny, zimny, jesienny poranek. Na trawie leżał szron.
Myjąc się Zaucha myślał z irytacją, iż tydzień już mija, jak przyjechał do Biełowa a dotychczas nie udało mu się zdobyć odpowiedniego mieszkania. Czuł, że wchodziła tu w grę Helenka i nie wiedział, jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji. Nie chciał być brutalnym, przyznając może w duchu pewną słuszność zresztą nieuzasadnionym podejrzeniom, z drugiej strony jednak nie mógł rozpakować koszyka ujętego w chytrze skombinowaną sieć sznurów, nie mógł wypakować bielizny, książek, nie mógł się zabrać do pracy. Denerwował go brud i nieporządek w tym obcym pokoju, wyznaczonym mu czasowo na mieszkanie.
Ubierał się z nerwowym pośpiechem. Nie miał zegarka, nie wiedział która godzina. Wreszcie zły, przemarznięty, ze zgrabiałemi rękami, szamocąc się