Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczu, nie chciała od niej odejść. Sześć psów otaczało ją ciasnym kręgiem i patrzyło w nią jak w tęczę, wymachując ogonami i chwytając w powietrzu wielkie kawały chleba.
Uwolniwszy się od psów, szła na przechadzkę do ogrodu.
Lesowoje robiło znacznie milsze wrażenie, niż Biełow. W Biełowie nędzę wygnańczą widziało się na każdym kroku, niemaskowaną, jak gdyby urzędową, przygnębiającą. W Lesowem pozory szczęśliwie ratowały sytuację. Ogród, okalający dworki, z których trzeci, zielony, wśród czarnych cypryśników, imponował okazałym wyglądem, był duży, pełen światła i drzew. Wzdłuż toru kolejowego, przedzielonego od ogrodu tylko szerokością drogi, wysadzanej wierzbami, szła piękna, topolowa aleja, na której końcu znajdował się mały, piętrowy pawilonik. Ludzie ginęli w tym obszernym ogrodzie, nie rzucali się swą biedą w oczy i było tu cicho, spokojnie, trochę smutno. Lecz przecie widać było dużo słońca i nieba, a już zwłaszsza bawiło Helenkę, gdy przejeżdżający pociąg rzucił do ogrodu przez zielony parkan podarte, postrzępione kłęby białej pary. Dziwne, białe potwory powietrzne, jakieś smoki o drgających skrzydłach czy ogonach, jakieś lwy czy centaury bajeczne, opalizujące i mieniące się złoto-róźowym odblaskiem i srebrem, zaledwie dotknęły ziemi, zrywały się, ogromnemi susami z błyskawiczną szybkością skakały po trawnikach, rwąc się o pnie drzew, rozpadały się na kilkanaście miotających się stwor, znowu zrastały się w jakiegoś ptaka, machającego perłowemi skrzydłami i padały na ziemię, przesłaniając ją niby drgającym welonem, z migocącej, świetlistej gazy. Aż się dziwiła Helenka, ile życia było w tej znikomej, przemijającej mgle.
Zaś tych najrozmaitszych pociągów mnóstwa wielkiego nie zliczyłbyś! Były kurjerskie i osobowe, naładowane jadącą z daleka, utrudzoną publicznością, jechały pociągi „daczne", pełne uczączej się