Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sywałem wiersze, ale nie żyłem. Nigdy niczego nie chciałem. Pragnąłem. Były marzenia — nie było woli.
— Jakże? Żyje pan, chodzi pan po świecie — i niczego pan nie chce? Czegoś pan przecie chcieć musi!
— Tak. Teraz, kiedy to zrozumiałem, chciałbym — wie pan — żyć, jak człowiek. Pożyć, jak wszyscy inni żyją — pospolicie. Możebym wówczas wiedział, czego chcieć i jak. Ale nie czas dziś na to. I nie wiem już, czy wogóle...
— Ach, col — machnął ręką Zaucha.
Ale zmartwił się i zaniepokoił się o siebie samego. Czyżby był zaślepionym fanatykiem, doktrynerem nieszczęścia?
— Ol Pożyczy mi pan Mickiewicza ? Tak dawno już nie czytałem.
— Proszę.
— Może mnie pan kiedy odwiedzi w Lesowem? Porozmawialibyśmy, a i kuzynka moja możeby się rozerwała.
— Panna Olszewska zdrowa ? — pytał Niwiński, dziękując ukłonem za zaproszenie.
— Na nudy okropnie narzeka — mówił, żegnając się Zaucha.
Wyszedł z „purpurowej groty" i ujrzał znowu szczurołapa, opartego ręką o ramę okna i patrzącego w zadumie przed siebie. Czarne klapy mandżurskiej czapki sterczały nad jego uszami jak rogi. Stał tak, jak słup, nieruchomy, jakby skostniały.
W ogrodzie, przez otwarte drzwi kuchni, słychać było czuły tenor pana „dyrektora" Dyrcza, śpiewającego fałszywie, ale pretensjonalnie wyjątek z jakiejś opery.