Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz niestety, zdaje mi się, iż marzenia moje nigdy się nie ziszczą.
Cisza tu wymarzona, słychać dzwonienie jakby dalekiego echa, słychać szum dalekich wichrów, cisza, która aż przytłacza swą wielkością. Przyzwyczaiłam się już do niej, mogę myśleć całemi godzinami, wiedząc, iż nikt mojej samotności nie przerwie. W nocy, gdy nie śpię, słyszę wyraźnie oddech śpiącej w drugim pokoju Madzi, czasem zdaje mi się, iż ktoś koło mnie bliziutko oddycha.
Znowu Kijów — święta, pierwsze za domem — znajomości, chłopcy. I znowu dwór ukraiński, zamożny, szumny...
— Tylko tęsknię bardzo i czuję się tak sama w tym domu gwarnym i wesołym, myślami jestem wciąż przy swoich, daleko... Boże drogi, jak mi ciężko przeżyć tych parę dni, jakiś ciężar przytłacza mnię i nie mogę dać sobie radę. Widzę, iż wszystko jest takie marne, nędzne, małe, iż nawet żal mi tych chwil spędzonych na dumaniu, choć może one są najlepsze. Coraz więcej czuję się wyczerpaną temi ciągłemi walkami. Ogarnęła mnię ogromna tęsknota za domem, czułam się tak obco i samotnie w tem gwarnem środowisku, myślałam o tem, jakby to było dobrze, gdybym ja miała tu moją matkę. Wtedy byłabym zupełnie szczęśliwa, gdy tymczasem wśród tego ogromnego świata jestem tak samą... wszystkim obcą i obojętną... Boże, na co dajesz duszę? Lepiej nie czuć, być głazem...
Jak czarne widmo staje mi przed oczami pytanie, co ze mną będzie, jaka przyszłość, jaki los mnie czeka. I to jeszcze, że tak mało umię dotychczas, by sobie radę dać w życiu. Chcę w każdym razie iść uczciwą drogą, choćbym miała upadać pod brzemieniem trosk i niepowodzeń, tylko że to tak okropnie być samą, nie mieć nikogo, przed kim mogłabym do głębi otworzyć swą duszę.
Podniosła głowę i zapatrzyła się w okno przez które widać było ogród w słońcu i w środku wy-