Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wysmukły, zgrabny, młody chłopak. Widać było, iż niedawno zrzucił z siebie mundur gimnazjalny a bardzo ładnie wyglądał w ubraniu strzeleckiem. Przechodząc koło niego widziałam, jak żegnał się z matką. Spojrzałam na niego, on na mnie, aż tu naraz blisko niego zobaczyłam jednego z moich szkolnych kolegów. Stanęłam więc, by z nim również trochę pogadać, gdy tamten zwraca się znów do mnie z słowami: „Proszę o ostatnie spojrzenie". Ja oczywiście spojrzałam — on salutując mi rzekł grzecznie „dziękuję" i odszedł. Matka obecna przytem uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, mnie zaś ta scena dość rozbawiła.
Opuszczając Lwów szli wszyscy ochoczo — śpiewając — zaś matki wszystkie płakały. Ja kupiłam trochę kwiatów, udekorowałam Władka a w przechodzić rzuciłam jednę z róż „memu strzelcowi". Chwycił on ją i wetknął sobie za czapkę. Wśród dźwięków muzyki i oklasków szli oni — wspaniali, myśląc, że ich szalona odwaga i męstwo przydadzą się na co...
Wkroczenie wojsk rosyjskich...
— Można sobie wyobrazić co za strach ogarnął wszystkich...
— Mieszkałyśmy z Wandą na ulicy Listopada, mieszkanie było bardzo ładnie urządzone i zapominałyśmy poniekąd o smutnym losie wszystkich, starałyśmy się rozerwać na chwilę. Urządzaliśmy często wieczorki tańcujące, muzyczne, kilka razy urządzaliśmy seanse lecz zaniechałyśmy tego. Zimą zaś, gdy śniegi były ogromne, saneczkowałyśmy się codziennie, kupiłyśmy sobie sweatery i czapki białe i co dzień byłyśmy w parku Kilińskiego. Chodziłyśmy też na ślizgawkę.
Wiosna przeszła nam również dość przyjemnie...
— Głupstwa, głupstewka — aha!
— No i popchnęłam życie śmiałą ręką, nie myśląc nawet o następstwach, chcąc jak najdalej uciec od Lwowa. A czy zginę tu czy tam, było mi na razie