Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doktor, jak świetnie nasz kochany pan Kowalski strzela...
Gargul z ogromnie srogą, nieubłaganą i urzędową miną przyciągnął czarnego psa, którego silnie przywiązał sznurem do drzewa. Sprawiało mu to widoczną przyjemność. Pies szarpnął się, rozluźnił trochę sznury i choć skrępowany usiadł pod drzewem, machając ogonem i patrząc ciekawie na ludzi i ogród, złotawo-błękitny w świetle jesiennego słońca.
— Uważajcie państwo! — krzyknął radca podniecony, z wypiekami na twarzy. — Panie Kowalski, w serce, zaraz nad brzuchem... Na muszkę go! Nasz kochany pan doktor na pana patrzy!
W ciszy huknął strzał. Pies zaskowyczał, upadł i zaczął się miotać na ziemi... Ku szarpiącemu się zwierzęciu podbiegł Gargul i bełkocąc niezrozumiale w dzikiem uniesieniu zaczął kundla okładać pałką po łbie. Po kilku sekundach konwulsje psa ustały.
— A co! Nie mówiłem! Świetny strzelec z pana Kowalskiego! — wołał radca.
I przystąpiwszy do „Tella“, złożył na jego skroni ojcowski pocałunek.
Dziewczęta z dziwnym, tajonym blaskiem w oczach i z okrutnym grymasem niby wstrętu na ustach, podchodziły do psa i przyglądały się ciemno-purpurowym plamom na jego czarnym, rozdartym boku. Jedna z nich, mała, drobna, z suchotniczemi rumieńcami na woskowo bladej twarzy, nie mogła się powstrzymać i ukradkiem kopnęła psa końcem bucika. Mężczyźni, kiwając z uznaniem głowami, gratulowali Kowalskiemu celności strzału.
— A co, proszę pana prezesa! — zwrócił się roznamiętniony „Tell" do radcy — którego teraz ukatrupić?
— A cóż, niema ich czem karmić, lepiej zastrzelić, niż żeby się to w zimie z głodu wściekało...
— Asa! Asa! Asa niech pan Kowalski zabije!—