Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

akompaniować bezwgzlędnie każdemu tonowi barwami, rozumie pani?
— Nie. f
— Spodziewałem się tego. Ale to nic nie szkodzi. Wogóle — głupio, że używam barw stałych. Ale jakże zrobić to inaczej? Chyba ponalepiać jeszcze jakieś różnobarwne centki. Myślę o tem. Choć swoją drogą niepokoi mnie inny problem. Wie pani jaki?
— Skądże ja mogę wiedzieć?
— To ja pani powiem. Widzi pani ten kałamarz? Jest kwadratowy. A widziała pani okrągłe kałamarze?
— Widziałam.
— A płaskie?
— Owszem, także widziałam. Są różne.
— Otóż teraz mnie pani rozumie. Ja, widzi pani, chciałbym dla kałamarza wymyśleć nową formę — nie kwadratową, nie kulistą, nie okrągłą, nie płaską.
— No to jaką? — zdziwiła się Helenka.
— Taką — wie pani — kałamarzowatą!
Helenka zakłopotana i przykro zdziwiona wzruszyła ramionami. Zaś Niwiński mówił patrząc na nią z miną pełną skupienia:
— Kałamarzowatą — to znaczy taką formę, w której mieściłyby się wszystkie formy kałamarzów, w której jednak nie byłoby nic innego. Kałamarz absolutny — rozumie mnie pani? Taki kałamarz, żeby on był i płaski i okrągły i kwadratowy, a zarazem żeby nie był ani płaski, ani kwadratowy ani okrągły, ani kulisty.
— A czy to możliwe? — powątpiewała Helenka.
— Rozumie się — najlepszy dowód, że mi to przyszło na myśl. I oto tu dopiero zaczyna się moja męka. Nie mogę sobie dać z tem rady.
— Może ja panu co pomogę?
— Któż wie — być może! Proszę pani, niech mi pani powie — jakiego koloru jest kałamarz?