Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
TĘCZA SPŁOWIAŁA.

Niwiński żył zupełnie jak pająk. Wiecznie siedział za swą siecią tęczową i wiecznie czyhał na młodą dziewczynę. Wysuwał się z poza różnobarwnych pasów tylko wówczas, kiedy mógł podstępnie runąć na swą zdobycz — i rwał pocałunki z wiśniowych warg, dziczał w upojeniu, zapominał się, stawał się bezwzględny i bezlitosny. Czuł, że namiętnością swoją burzy duszę ludzką, że ją bierze w najokrutniejszą a podłą niewolę, ale powstrzymać się już nie umiał.
Sam też był w niewoli.
Zaucha zaniedbywał swą kuzynkę najzupełniej. Wałęsając się po okolicy od jednej gminy wygnańczej do drugiej, jeździł często do miasta na kawiarniane dysputy, nawet na jakieś posiedzenia i konferencje — a kiedy był w domu, to czytał, lub wygłaszał kazania.
Panna Olszewska mimo to nie straciła ani humoru ani pogody ducha — jak gdyby jej na Zausze nic a nic nie zależało, jak gdyby najzupełniej mogła się obejść bez niego.
Niwiński nie dziwił się temu. Wiedział, dlaczego tak się dzieje. Młodej pannie nie mogło wiele zależeć na „zwarjowanym mistyku'* — ponieważ kochała jego, Niwińskiego, człowieka, który lubiał całować.
Na razie to stanowiło cały sens życia. Dziewczyna z całą jasną pogodą swej uczciwej krwi chętnie poprzestawała na tem upajającem „na razie “, od którego brzękły jej pełne, słodkie wargi i ciemniały oczy. A pozatem — poza tym najrozkoszniej-