Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DZIEJE GMIN WYGNAŃCZYCH.

Wszystko się zmieniło, o Kłeczku ludzie już dawno zapomnieli, śnieg wszelki ślad po nim zasypał, a tylko jedna pani Skowrońska wspominała go — i to nieraz z trwogą, bojąc się, by radca nie chciał się mścić na nich.
— Ta o co? O te dwa paciuki? — zapytała Helenka, porozumiewając się oczami z Niwińskim i syrpiąc gorącą, słodką kawą.
— O jej! Ta z tego gotowa jeszcze być historja — pokiwała głową pani Skowrońska. — Mówię pani oni jeszcze sobie pyski spierą o te paciuki. Paciuk — łakoma rzecz! A żeby pani wiedziała, jak si raz w Sośnicy pokłócili o dwa sienniki — taże mało si nie pozabijali!
— O dwa sienniki? — zdziwił się Józef.— Nie może być.
— Ta co pan myśli! Pokłócili się tak, że lepi nie potrzeba. Prezesem Sośnicy był wtenczas Piksler z Brzeżan, profesor, bardzo zdolny człowiek. Otóż do tego Pikslera przyszedł raz Mann, ówczesny gospodarz z Sośnicy i powiedział mu, że adwokat Łubkowski wziął se dwa sienniki... A Łubkowski wynosił si wtedy z gminy i wolno mu było wziąć jeden siennik... Sam gospodarz mówi, że wziął to wziął, więc Piksler bardzo si tym zirytował, a Mann poszedł do Łubkowskiego i powiedział mu, że Piksler go nazwał złodziejem... Wtedy Łubkowski, w sali podczas obiadu wobec stu trzydziestu osób powiedział to na cały głos i że Piksler jest albo złym człowiekiem albo matołkiem.
— Także coś! — wykrzyknęła Helenka.