Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziś życie swoje czerpie tylko z niego, lecz brak już sił, aby go módz oplątać, aby módz brać z niego tę energię do życia potrzebną, brak sił, brak sił...
Zmódz się raz jeszcze.
Każdy dzień kradnie jej coś podstępnie! Jak skąpiec nad swym skarbem, tak ona musi czuwać nad sobą i nad nim. Każdy okrzyk zachwytu, jaki on wyda na widok zachodzącego słońca, rozkwitłej róży, lub dnia pięknego, jest jej stratą, jej szkodą. Każde uczucie, które nie ona w nim wzbudziła, dowodzi, że o niej zapomniał.
A kwiaty są tak cudne, a dni pogodne, takiej harmonii pełne, a promienie słoneczne tak złote i ciepłe, a oczy pięknych kobiet tak głębokie i świecące, a życie takie jasne, barwne!
Czyż on, patrząc na jej włosy, może widzieć w nich blask promieni słonecznych i gorący połysk złota?
Czyż może, patrząc w jej mętne już dzisiaj i szklane oczy, tonąć w nich, jak się tonie wzrokiem w niezgłębionym błękicie pogodnego nieba?
Czyż na widok zwiędłej czerwieni jej warg może zapomnieć o królewskiej purpurze rozkwitającej róży? Lub w bezbarwnem, pustem brzmieniu jej głosu słyszeć drżący siłą i śmiechem dźwięczny głos młodości?
Tyle złodziei!
Chytrze wyskakują na nią z za węgłów, czają się w rowach, za krzakami, drą na niej suknie, kłują