Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Śnieżkowa stała w oknie i w zamyśleniu patrzyła przed siebie.
Dzień był smutny, jesienny, wiatr szumiał i rzucał deszczem o szyby, które dzwoniły z cicha.
Okno wychodziło na mały przystanek kolejowy z czerwonej cegły, obrosły rdzewiejącym, krwawo-rudym winogradem, otoczony czarnym już żywopłotem i kilku drzewami, na których gałęziach kołyszą się zwykle zmokłe, kraczące wrony.
Gdzieś, daleko, w nieznaną przestrzeń biegną szyny plantu kolejowego, połyskujące wilgocią, jakby wysmarowane tłuszczem.
A dalej widać żółty gościniec, wspinający się na górę między szerokiemi, czarnemi polami; na samym szczycie, po prawej stronie drogi, niewielki cmentarz, okolony białym murem; po lewej, na żółtej, gliniastej wyrwie, czarna, rozłożysta sosna z podmulonemi i sterczącemi w powietrze korzeniami.
A jeszcze dalej wysokie, porosłe lasem góry, czarne dziś, niewyraźne, kurzące siwemi mgłami i wyparami...