Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzy nami jest ta, że gdy źródło mojego „nieszczęścia“, lub lepiej mówiąc, niezadowolenia, leży w mem otoczeniu, to u ciebie bije ono z ciebie samej. Ty i w niebie nie byłabyś szczęśliwa. A zresztą, ja ci Heli wcale „nie psuję“, a pozwolisz jednak, że jako ojciec nie będę przed moją rodzoną córką taił moich przekonań. Nie narzucam ich nikomu — wiesz o tem chyba najlepiej z własnego przekonania.
A dzieci zaczęły traktować matkę z tą pełną pobłażania łagodnością, właściwą wszystkim, którzy szanują przekonania drugich właśnie dlatego, że je uważają za pozbawione wszelkiej treści, tak, jak niejednokrotnie z pietyzmu zachowuje się stare obrzędy i tradycye.
— Wziął mi dzieci! — myśli pani Walerya.
— I zabił cię! — dodaje jakiś daleki, cichy szept.
Pani Walerya zamknęła okno. Zimno się jej zrobiło.
Noc taka czarna, taka cicha. Z daleka słychać ponury głos rogu nocnego stróża, a tam, nad nią, na pierwszem piętrze, chychoce młody, złośliwy śmiech.
Przeszła się kilka razy po pokoju, a naraz stanęła i załamała ręce.
— Czemże ona jest dziś tu, w swym własnym domu? Dzieci słuchają jej pobłażliwie, jak zbioru jakichś przestarzałych maksym wydrukowanych w pożółkłej od starości książce z przed stu lat, mąż szuka odpoczynku gdzieindziej. Dzieci w jej towarzystwie nienaturalne lub znudzone, śmieją się tylko,