Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyszłych trudów, drwiąc sobie przytem z prawodawcy Minosa, labiryntu i uwięzionego w nim potwora. Opisywał synowi białe miasta, piętrzące się na zboczach skał nad lazurem spokojnych zatok morskich, pyszne uroczystości, w których udział brały barwne chóry przepięknych młodzieńców i dziewic, pokryte śniegiem urwiska Tajgietu, Parnas tajemniczy i zielone, wonne łąki Tessalji; wspominał popisy atletów i rycerzy, malując wszystko wyraźnemi, sobie właściwemi ruchami.
Rzadkie to były chwile, gdy ojciec otwierał tak swe serce przed synem, albowiem wielki budowniczy, aczkolwiek kochał syna, był zawsze rozdrażniony w jego obecności. W Ikarze było coś całkiem mu obcego a niemiłego. Ikar ojca kochał i jako ojca i jako jedynego człowieka, którego znał i z którym żył tak długie lata; był mu posłusznym i podziwiał jego mądrość, starając się go naśladować. Wychowany jednak na odludziu, nie zrozumiał strasznego ciężaru przymusowej bezczynności ojca, a opowiadań jego o dawnem życiu między ludźmi słuchał, jak dzieci słuchają powiastek, z oczami pełnemi podziwu wprawdzie, ale zarazem i tej wiary bez zastrzeżeń, z jaką w powiastkach przyjmuje się wszelkie cuda i czarodziejskie czyny. Nie była to głupota lub skutek młodego wieku Ikara, lecz właściwość jego umysłu i usposobienia, wychowanego w ciszy i samotni.
Budowniczy, patrząc w jego zadumane oczy,