Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

deczki, potem w obiadziątka, potem w obiadziny — i przyszedł głód niemożliwy do zaspokojenia, wyczerpujący organizm, doprowadzający przy najmniejszym ruchu do siódmych potów, pozbawiający wszelkiej energji.
Wtedy Niwiński ocknął się i zastanowił się naprzód nad położeniem, potem nad wyjściem z sytuacji.
Położenie było kiepskie. Środków do życia nie miał. Prędzej czy później trzeba było wyleźć ze swej nory i szukać jakiejś roboty. Tymczasem liczba emigrantów polskich w Moskwie zmalała, bo kto mógł, brał wizę od Mirbacha i zmykał pod Prusaka, dzięki czemu ewidencja pozostałych zrobiła się łatwiejsza i możliwość „wsypania się” większa. Przedzierać się przez front ukraiński do Kijowa nie miało najmniejszego sensu. Moskwa równała się Butyrkom lub śmierci głodowej.
A Murman?
Oczywiście — Murman. Dlaczegożby nie?
Poszedł do „swoich”. Pokazało się, że on, który tylu ludzi na Murman wysłał, sam dostać się tam nie może. „Swoi” powiedzieli mu, że nie mają prawa go wysłać, bo nie jest oficerem bojowym, nie był na wojnie. Wysyłać ochotników — miał prawo, za to teraz mógł iść do „czerezwyczajki” zameldować się i prosić, aby go rozstrzelano.
Dobrze.
Poszedł do Francuzów sam.
— Absolument impossible.
Ha, „vive la France!“ Pojedzie tedy bez pytania i bez pozwolenia.