Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Psiakrew z tym mostem! — zaklął Niwiński.
Sto trzydzieści sążni długości, most żelazny, kolejowy, broniony przez specjalną pozycję i całe miasto zresztą... Z jednej strony Samarka, mniejsza rzeczka, trochę jednak większa niż Wisła pod Krakowem, z drugiej Wołga, poniekąd w świecie znana...
— Buch... buch! — zahuczały pojedyńcze, jakby senne wystrzały.
Zagrały głośniej żaby, zaskrzeczały jakby triumfalnie, złośliwie chichocąc.
Dały się słyszeć ciche kroki.
Ktoś szarpnął zasuwą „ciepłuszki“, otworzył ją szeroko, jedną ręką oparł się na podłodze, drugą chwycił się klamry — i skoczył. Na tle księżycowego pejzażu, połyskującego stawami, błotami, kamyszami i jakby paciorkami odległych świateł elektrycznych, zarysowała się czarno postać żołnierza w szynelu i francuskiej czapce rogatej, z karabinem, przewieszonym przez plecy.
— Czwarty pułk! — pomyślał Niwiński.
Cień kołysał się przez chwilę i ważył w powietrzu, wreszcie przechylił się na stronę wozu, wlazł i wstał. Zasuwa znowu szczęknęła i ciemności zaległy „ciepłuszkę“. Nowoprzybyły znał tu jednak snać każdy kąt, bo przesunąwszy się koło stojącego w środku wozu pieca żelaznego, odrazu dotarł do posłania, na którem leżał Niwiński. Natknąwszy się na jego nogi, siedział chwilę bez ruchu.
— Zdaje mu się, że jest w cudzym wozie! — pomyślał Niwiński.