Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przepraszam was! — upewniał się jeszcze raz. — Więc wy jedziecie zakładać w Rosji nową republikę na podstawach socjal-rewolucyjnych?
— Tak jest! — przyznał założyciel przyszłego państwa poprostu, kręcąc papierosa z machorki, sypiącej mu się na podołek — Będzie się to nazywało z początku „Terytorjum Komitetu Członków Konstytuanty“, którego to komitetu obaj z towarzyszem mamy zaszczyt być członkami.
— Byczo! — bąknał Niwiński, z nabożną czcią spoglądając na twórcę dziejów.
Nad wieczorem eszelon stanął w polu. Czesi wysłali do Iwaszczenkowa parlamentarzy na pertraktacje z sowjetem. Istniała nadzieja, że do walki nie dojdzie, bo przewodniczącym sowjetu był Polak.
Ponuro czerniały po obu stronach pociągu olbrzymie płaty czarnoziemu, niby kolosalne fale, rysujące się przelewnemi linjami na tle nocnego nieba. I nie było widać nic, jak tylko te fale ziemi i niebo nad nią ciemne, chmurne, bez gwiazd. A na drugi dzień eszelony stały w Iwaszczenkowie, oddanem przez sowjet bez boju. Niwiński wałęsał się wśród rozrzuconych dokoła magazynów setek dział różnego kalibru. Były tam i haubice i dalekonośne działa i „zenitowe”, służące do ostrzeliwania aeroplanów, a przypominające kształtem wielkie samowary niezwykłej konstrukcji. Szaro-zielonawe potwory i gady wojny walały się w niezliczonych ilościach na murawie.
Tu Czesi stali jakiś czas, zasłoniwszy tyły jednym bataljonem, pozostawionym nad Wołgą, wysuwając naprzód macki i oddając się różnym pożytecznym zajęciom. Podczas gdy żołnierze