Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóżeś ty taki pochmurny? Głowa do góry! Teraz już z pewnością pojedziemy na Daleki Wschód.
Niwiński uśmiechnął się kwaśno.
Podłe dręczyło go uczucie, podłe, ale niemożliwe do zwalczenia! Zawiść narodowa.
Napróżno chciał ją zagłuszyć, wałęsając się po wagonie od przedziału do przedziału, szukając towarzystwa, wdając się w dysputy polityczne. Wibrujący dumą i szczęściem Czesi, przejęci swym tryumfem, rozstrzygali wszystko kategorycznie, niemal rozkazująco a nawet śmiech ich brzmiał poczuciem wyższości nad drugimi.
Zmęczony tem przeszedł Niwiński do drugiego przedziału, który zajmowało dwuch socjal-rewolucjonistów, wyzwolonych przez Czechów w Penzie, niejaki Bruszwit, Łotysz, i jeszcze jakiś jegomość o paskudnej gębie zdegienerowanego neurastenikainteligienta.
Łotysz, olbrzymi, smagły chłop z twarzą zaślinionego wyżła, wyglądający i ruszający się w mundurze, jak prosty żołnierz, którym też niewątpliwie był, polemizował z Ryszanem. Z polemiki tej wynikało, że „es-erzy“ opierają akcję przeciw bolszewikom — robotnikom na elemencie włościańskim, jakoby nie bolszewickim, że finansowo popiera ich Francja, że w rzeczywistości to właściwie oni pracują pod firmą jenerała Dutowa w gubernji orenburskiej, że mają swoją silną organizację w Samarze i na Zawołżu i że za główny teren swego działania obrali właśnie zasiedlone ludnością rolniczą ziemie zawołżańskie, gdzie zamierzają zorganizować swą „bazę“ działań anty-