Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ryszan skinął głową, spoglądając rozpromienionym wzrokiem to na maszerujące płynnie szeregi, to na sztandary, powiewające w powietrzu. Jego wielkie, czyste, bladobłękitne oczy prześwietlone były promienną radością. Młodem swem, mocnem ramieniem przycisnął ramię Niwińskiego tak mocno, że ich mięśnie zwarły się, sczepiły w jedno nierozerwalne ogniwo.
— Nasze zmartwychwstałe, niezwalczone sztandary! — szepnął — Biały Orzeł z Białym Lwem w czerwonem polu. Ziemia i niebo nasze. Ja wiem — obcy znów szkodzić będą i psuć, ale ty nie zapomnij! Zaświadcz, że my razem pracować możemy i chcemy!
— Zaświadczę!
Stali wysoko na schodach, sczepieni silnie ramionami, dumni i rozmyślający o potędze zgody, zaś przed nimi, cześć oddając szumiącym sztandarom, szły zwycięskie wojska Wolności i Odrodzenia.

KONIEC.