Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W wagonach misji zakipiało. Poleciał do urzędu telegraficznego Bilikiewicz ze stosem depesz.
Jeden tylko kapitan nie niepokoił się.
— Już wy się o nich nie bójcie! — uspokajał — Na wiele ja wiem, tam rozwiedka pierwszej klasy w promieniu trzystu wiorst. Bądźcie spokojni!
— Ej, kapitanie, ty wiesz coś więcej! Gadaj — bo zawrócę! — groził Niwiński.
— Nu, nu, oni już w drodze są od kilku dni! Jadą do Nowomikołajewska. Miałem depeszę.
Ale przyszła i dobra wiadomość. Oto Omsk donosił, iż rosyjskie ministerstwo wojny wydało rozporządzenie, mocą którego wszyscy Polacy mają się zgłaszać do wojska polskiego. Polakom z innych oddziałów nie wolno nosić ani orzełków ani wogóle żadnych odznak polskich; mają oni być uważani za żołnierzy rosyjskich.
— Nu, teraz wyśmiejcie się z kitajskich szachrajów i ich szwadronu ułanów! — ucieszył się kapitan. — Ja tych ułan zaraz wyślę do Nowomikołajewska, a nie zechcą, to ja ten szwadron rozwiążę, ot i sztuka będzie! Dość wysługiwania się rosyjskim jenerałom.
— Jednakże Czesi dotrzymali słowa! — stwierdził z zadowoleniem „misjonarz“.
Niwiński westchnął.
— Wyjąwszy drobne nielojalności — rzekł — dotychczas Czesi nas nie zawiedli. Gdyby nie oni, nie zrobiliśmy tu nic. Jakbym ja chciał, żeby Polacy przekonali się, iż z Czechami można pracować. Jak silną mielibyśmy wtedy w Europie pozycję...
Ruszyli dalej, w drogę do Charbinu.