Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mogę powiedzieć, ale prywatnie tylko, bo urzędowo —
— My majorowi wierzymy! — wtrącił inżynier. — On ma papiery od jenerała!
— A ja proszę o informacje urzędowo! — odezwał się Niwiński. — Nie mogę człowiekowi nie znanemu powierzać komendy nad wojskiem. Major zrozumie, że byłoby to lekkomyślną nieuczciwością. Tych ludzi ja zwerbowałem i jestem za nich odpowiedzialny.
Twarz majora drgnęła. Chmurnie spojrzał na Niwińskiego, ale po chwili zaczął mówić:
— Byłem naprzód w „Związkach Strzeleckich“ a potem w drugiej brygadzie jenerała Hallera. Ciężko ranny na froncie, półtora roku leżałem w szpitalu, potem znów wróciłem na front, byłem pod Rarańczą, pod Kaniowem a później powierzono mi komendę placu w Moskwie.
Uprzejma i chętna mina rotmistrza zrzedła.
— Rosję pan zna? Język, stosunki?
— Nie.
Drugi oficer, kapitan, był zawodowym rosyjskim oficerem piechoty, trzeci był w „Związkach Strzeleckich“, później w legjonach, cały czas na froncie, odkomenderowany do niemieckiego bataljonu szturmowego, był potem oficerem austrjackich bataljonów szturmowych i to stanowiło jego specjalność. W Rosji nigdy nie był.
— Nie jest dobrze! — myślał Niwiński. — Tych ludzi posłano tu dla markowania jakiejś działalności, to nie poważne... I trudności będą mieli...
— Za nami ma przybyć jeszcze trzydziestu oficerów z korpusu Hallera! — dodał kapitan.