Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z tej pułapki wycofać. Ponieważ nie wiedział, dla zyskania na czasie — nudził.
Tem wygrał.
— Powtarzam wam — warknął komisarz — że żadnych eszelonów czesko-słowackich tu niema! Jest tylko komisarz czesko-słowacki.
Niwińskiemu błysnęły oczy.
— Nu i sława Bogu! — odetchnął — Niczawo bolsze mnie nie nada!
Teraz już może się wycofać bezpiecznie.
— A gdie-że on, etot komisar?
— Wagon 11736, na lewo od stacji! — rzucił mu szorstko bolszewik.
Niwiński, mrucząc pod wąsem, wyszedł.
Narazie wymknął się szczęśliwie. Lecz co dalej? Komisarz czesko-słowacki! Brzmi to trochę po bolszewicku, ale Czech zawsze jest Czechem.
Rozpoczął poszukiwania.
Dzień był zniechęcający, wagonów na lewo od stacji rzędy nieskończone, ale nigdzie ani żywej duszy, ani wagonu 11736.
— Pojechali czy co? A może ten bolszewik zełgał? Jakiż ze mnie idjota! Oczywiście, jeśli on powiedział „na lewo“, trzeba było iść na prawo. Przecie oni zawsze łżą!
Znalazł wreszcie jakiegoś Czecha, pokazało się jednak, że tu wpadł już gruntownie, bo był to bolszewik, który Niwińskiego natychmiast aresztował.
Kłócili się z półgodziny. Czech nie chciał Niwińskiego puścić, mówiąc, że do Masarykowców już iść nie można, bo na nich już wyrychtowano działa.