Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siebie drogę, postanowił nie zbaczać z niej ani na cal, choćby to miało doprowadzić do konfliktu. Narażało to wprawdzie całą sprawę na „fiasco“, bo Czesi, rozejrzawszy się w jej niebezpieczeństwach i zrozumiawszy, że czeka ich zatarg z Rosjanami o Polaków, mogli się z wszystkiego wycofać, a wówczas o wojsku polskiem mowy już nie mogłoby być, zaś praca z Rosjanami wobec tego byłaby absolutnie niemożliwa.
— Nie — to nie! — myślał Niwiński. — Będziemy przynajmniej wiedzieli, czego się trzymać. Czesi stracą ewentualnie pomoc z naszej strony, a Moskale skompromitują się jeszcze raz.
O sprawie wojsk polskich wielokrotnie rozmawiał z prezesem czesko-słowackiej Rady Narodowej na Rosję, nie zwierzając mu się oczywiście ze swych obaw. Prezes, były długoletni piotrogrodzki korespondent polityczny jednego z największych pism praskich, znał Rosjan dobrze i powinien się w ich psychologji orjentować. Zależało na tem, aby się dowiedzieć, jak daleko, jego zdaniem, interesy bezpośrednie wojska czesko-słowackiego pozwolą mu się posunąć w walce z Rosjanami o prawa Polaków w Rosji.
Albowiem w rzeczywistości szło o to. Rozbici przez bolszewików i agitację reemigracyjną Polacy, niepewni jutra i nie wiedząc, jak i w którym kierunku się organizować, nie mieli żadnej możliwości upomnieć się o swoje prawa. Rządy nowopowstających republik nie tylko przechodziły nad nimi najzupełniej do porządku, ale cofały to, co dał był jeszcze carski rząd. Na szkoły i instytucje polskie nie dawano, wymawiając się brakiem gotówki, ale