Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to przeklęte, to wieczne „veto!” O, choćby go Słowacki, Bóg wie jakiemi bronił tęczowemi rymami, Batory miał słuszność i Zamojski, nie Lucyfer! Więc ciąć, ciąć, ciąć, bez miłosierdzia ciąć!
Wstał.
— Skończymy. Mówiłem z wami jak Polak z Polakami. Ale dość już. Oświadczam tedy urzędowo, że pułkownik Czeczek wojsku polskiemu wyznaczył Ufę na garnizon. Pierwszy bataljon pułku strzelców polskich im. Kościuszki już jest w drodze...
— Bagnetami nas pan straszy! — odezwały się okrzyki.
— Tak.
Zrobiła się cisza.
Wszyscy mimowoli wstali.
— Dalej zapytuję panów: Czy uważacie się za stowarzyszenie czy za organizację wojskową?
— Jesteśmy sztabem legji Adama Mickiewicza! — z uporem odpowiedział Danobis.
— Otóż ponieważ mnie powierzono pieczę nad organizacjami polskiemi, ja zaś za główną podstawę powodzenia takiej akcji stanowczo uważam jednolitość organizacji, przeto sztab legji imienia Adama Mickiewicza rozwiązuję, o czem odpowiednie władze bezzwłocznie zawiadomię.
To rzekłszy, wyszedł bez pożegnania.
Tej nocy Niwiński wrócił do eszelonu rozmyślnie późno, ponieważ nie chciał się spotkać z Czeczkiem. Pewny, że Czeczek już śpi, a widząc światło w przedziale jego szefa sztabu, wstąpił do niego dowiedzieć się, czy eszelon samarski jest już w drodze.