Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trudno powiedzieć, bo nie wiem, czy dojadę. Chcę jechać do Francji przez Syberję.
— To jedźcie z naszemi eszelonami, panie Niwiński!
Otóż — to było to! To było to!
— A wezmą mnie? — spytał z uśmiechem Niwiński, wszelkiemi siłami starając się zapanować nad sobą.
— Z pewnością. Was — napewno. Zresztą — mogę wam dać kartkę.
Markowicz wyjął notesik, pióro amerykańskie, szybko napisał parę słów, wydarł kartkę i podał ją Niwińskiemu.
— To wystarczy. Ale jeśli chcecie jechać, to się spieszcie. Widzicie...
Podał mu dziennik, zakreślając palcem komunikat sowjecki.
— W Czelabińsku już się nasi z bolszewikami pobili. Jakieś awantury... Kurjerzy nasi muszą już jeździć po cywilnemu... Mirbach robi, co może...
— A dokąd jechać?
— Pierwsza dywizja jest ponoś w Penzie... Do wczoraj jeszcze tam była... Czy jest dziś? Nie wiem. Nie można wiedzieć. Ale, choćby ruszyli naprzód, dowiedzieć się o nich będzie można... To najmniej dziesięć pociągów wojskowych — nie szpilka...
— Zatem Penza?
— Penza.
— Jadę dziś. Dziękuję wam. A wy tu zostajecie?