Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każe się, że to my, my uratowaliśmy Wielką Wojnę europejską. — I wówczas my, my staniemy się pośrednikami między ententą a Rosją, bo my będziemy mieli w rękach wszystkie klucze od Rosji... A wtedy...
— Co? Jeszcze nie koniec?
— Przebudujemy Rosję przy pomocy Europy i zrobimy z niej Rosję słowiańską... Oto godzina błękitnej awantury. Kto chce, urządza świat, jak chce... Wilhelm, Lenin, Trocki, Bruszwit, czemu nie my?
— Czemu nie my? — powtórzył w duchu Niwiński.
Ale po chwili roześmiał się głośno.
— Zorganizować nową Rosję, zorganizować papierosa, zorganizować nowe niebo narodowe... Zorganizować... Byle tylko wziąć co na warsztat, tak?
Ryszan spojrzał na niego zdziwiony.
— Czego się śmiejesz?
— Jeszcze kiedyś zobaczysz. W tej chwili nie zrozumiałbyś mnie...
Droga przecinała plant kolejowy i schodziła na lewo, biegnąc popod las, rosnący dalej po obu stronach toru. Był tu też domek zwrotniczego. Stało przed nim kilka łóżek polowych, na których leżeli ranni żołnierze czescy. Kręcili się koło nich sanitarjusze. Trochę dalej na lewo grzmiała baterja trzycalówek. Na prawo, tuż przy torze, z małej budki, w której umieszczono telefon polowy, wyszedł właśnie komendant pierwszego pułku, pułkownik Szwec, człowiek najwyżej trzydziestoletni, żołnierz niezmordowany, oficer do szpiku kości