Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się „Primusem“, wielkim czajnikiem i kilku rondelkami stryja-nieboszczyka, bo posiadając własną kuchnię — a gotować umiałem już wówczas — stawałem się i pod tym względem samodzielny.
W koszu z bielizną i pościelą znalazłem też sporo wędlin domowego wyrobu, słoniny i owoców. Część tych zapasów, zwłaszcza większą część pięknych owoców z sadu państwa Zielińskich oddałem Dawidowi, wiedząc, że mu tem zrobię przyjemność, bo owoce należą w tych stronach do rzadkości.
Na wypakowaniu rzeczy, rozwieszaniu i rozstawianiu zeszedł mi cały dzień, zresztą wietrzny, tak, że rybacy na morze nie wyjeżdżali. Nad wieczorem byłem ze swą pracą gotów, a gdy zapłonęły „światełka“, jak rybacy nazywają światło elektryczne, zasiadłem do stołu i zjadłszy na kolację porządną „pajdę“ chleba z masłem i doskonałą kiełbasą, zabrałem się do czytania. Wiatr wył, morze szumiało, a ja siedziałem sobie w cichym pokoju i czytałem Jacka Londona.
Już miałem zamiar położyć się spać, gdy na schodach usłyszałem stuk kroków. Przyszedł Dawid obejrzeć moje rzeczy, zwłaszcza bieliznę i odzież zimową. Z dumą pokazałem mu swe skarby. Podziwiał szczerze, przyznał, że są bardzo „fajn“, ale — kręcił i głową i nosem.
— Co się wam nie podoba, Dawidzie, powiedźcie — zapytałem zdziwiony tem dwuznacznem postępowaniem.
Dawid westchnął.
— Jo! Jest to wszystko bardzo „fajn“, Janku, — ale nie na morze!
Zmartwiłem się.
— Jakto — nie na morze? Takie ciepłe buty naprzykład...
— Jo, ciepłe, dobre na lądzie, do kościoła... Ale skorznie rybackie muszą być „wasserdicht“, nie mogą przepuszczać wody osobliwie i powinny być aż po pachwiny a przynajmniej dobrze za kolana... Bielizna jest okrutnie ładna, trojer, to jest ten sweter, też, ten skórzany „żakirt“ bez rękawów także osobliwie, ale nie masz nogawic!
— Nogawic! — wykrzyknąłem zdumiony — Cóż wy