Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierwszy rzut oka zdawało — ile ciemno-popielata, czarniawa.
— Cóż z nią zrobicie? — zapytałem rybaków, którzy, żartując wesoło, zabierali się już do przeniesienia jej.
— Sama skóra warta kilkaset złotych! — odpowiedział mi jeden rybak. — Foka daje też dużo tranu, który jest bardzo dobry do smarowania skorzni. Skorznie, smarowane tłuszczem zelintowym, są naprawdę nieprzemakalne, miękkie i nie śmierdzą. Wątrobę można usmażyć, jest tłusta, a mięso też można zjeść, smakuje jak „olowina“... (wołowina).
— A czemuż to głupie bydlę wylazło na brzeg? — zapytałem znowu z pewnym gniewem, bo mi foki było trochę żal.
— Musiała być chora albo bardzo zmęczona, inaczej nie byłaby wyszła na ląd! — brzmiała odpowiedź.
— Biedne zwierzę! — odezwałem się mimowoli.
— Jo, biedne! — rzekł rybak ironicznie — To największy nieprzyjaciel rybaka, szkodnik okrutny... Ile on ryb wyjeść potrafi! Za Niemca za każdą zabitą fokę nagroda była! Pięć marek!
Dwóch czy trzech poniosło fokę ku wydmie, inni powrócili do swych zajęć.
Poszedłszy za nimi ujrzałem łódź, pełną świeżo złapanych rybek. Były srebrne, grające pięknym, metalicznie zielonym odcieniem, śliczne. Wszystkie tkwiły głowami w niewielkich oczkach brunatnej sieci, kilka razy złożonej. Już nie żyły i teraz wyjmowano je z tych oczek.
— Co to za rybki? — spytałem.
Rybak spojrzał na mnie z pewnem zdziwieniem, pomilczał chwilę, a potem mruknął:
— Śledziki!
Zawstydziłem się, ale przecież ryby są często bardzo do siebie podobne i jakże ja, który widziałem tylko śledziki solone, marynowane lub, czasem wędzone, mogłem się domyślić, że te śliczne, zgrabne, srebrno-zielone rybki, to właśnie te prozaiczne śledzie!
— Takie mnóstwo śledzi! — wykrzyknąłem, chcąc równocześnie „zagadać“ swą kompromitację.
Rybak znów spojrzał na mnie jakoś dziwnie.