Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IX.
Przypadkowe polowanie na fokę. „Zasypuję się“ śledziami.

Każdy dzień pobytu nad morzem sprawiał mi nową niespodziankę lub przynajmniej przynosił coś nowego.
Tak naprzykład pewnego dnia zupełnie niespodziewanie byłem mimowolnym świadkiem polowania na fokę.
A było to tak:
Jak zwykle wstałem bardzo wcześnie rano z zamiarem udania się przez las na zatokę, na miejsce, gdzie się pierwszy raz spotkałem z Dawidem Długim w nadziei, że się z nim tam zobaczę i umówię co do dalszych rybackich wyjazdów, na które mi pani Zielińska bez trudności pozwoliła, ale dotychczas nie miałem czasu Dawida poszukać.
Poranek był bardzo piękny, kiedy jednak znalazłem się na torze kolejowym i usłyszałem dolatujący z za wału wydmowego szum morza, straciłem chęć do dłuższej przechadzki aleją leśną, gdzie prócz drzew nic nie było widać i postanowiłem raczej pójść na plażę, wykąpać się i patrzyć na morze, grzejąc się w słońcu.
Morze było prześliczne, dość silnie falujące ale nie burzliwe, ciemno granatowe z białemi krezami fal, z właściwym sobie burym pasem na horyzoncie, nad którym unosiły się perłowe chmurki; słoneczko przygrzewało, wietrzyk sobie dmuchał. Daleko czerwony gdański holownik ciągnął za sobą dwa trójmasztowe statki żaglowe, bliżej turkotały dwie motorówki, bieliły się żagle, je-