Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się, że lód nagle puścił i trzeba było czekać, póki morze znowu nie zamarznie. Czekał rybak jeden dzień, drugi, trzeci, przejadł wszystko co miał, a wtedy — żebrał. Chodził do znajomych — „uręczać“ (pożyczać), a gdy się wszystko wyczerpało, szedł z Gdańska do domu piechotą dokoła zatoki, przez Gdynię, Puck, Swarzewo, Wielką Wieś.
— Niemało się tu ludzie za niemieckich czasów nachodzili! — kończył Dawid swe opowiadanie.
— Jakże! — dziwiłem się — Przecie Niemcy o komunikację bardzo dbali!
Dla siebie, Janku, dla siebie! Ale o nas oni nie dbali!
— Że też wam Gdańsk nie pomógł!
— Gdańsk! W im większym byliśmy „druku“ (potrzebie), im bardziej potrzebowaliśmy detków, tem dla Gduńska było lepszi, bo za rybę płacił jak z łaski. A jak lód był kruchy, albo nie było go wcale lub przyszła kurzawa, wielkie śniegi i nie można było wyjechać — wieś cierpiała głód. Nie wieś, cała nasza wyspa[1].
— Helanie też?
— Elany? Elany osobliwie! Oni nie mają nic, tylko te ryby! Jak Elan czego nie kupi, to nie ma. Oni wszetko kupowali w Gdańsku, a jak bulwa doszla, mąki nie było i przyszły burze — co uczynić? Gdy raz w czasie głodu w zimie Elany spróbowali bieżać po żywność do Gduńska kutrami, jeden kuter porwały lody... Dopiero za dwie niedziele wrócił, a inne kutry przyszły szczęśliwie po trzech dniach!
— Jakże sobie radzili?

— W Mechelinkach byli „szkutnicy“. Ci na swoich szkutach rozwozili po całym Mulmjerzu ludzi i lodzingi (ładunki) — jak furmani, powiemy, le że na sztukach. Ale jak była burza, to była rzecz niepewna, a nieraz szkutnik nie mógł przyłożyć (przybić do brzegu), tam gdzie chciał, tylko o milę dalej — i potem musieliśma na plecach nosić mąkę, bulwę, w śniegu, po lodzie... Było bardzo trud-

  1. Rybacy helscy bardzo często nazywają swój półwysep wyspą. — Przyp. aut.