Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Józk, od kogo ty masz słyszane o tych bretlingach w Helu?
— Od takiego, któremu napewne wierzyć można!
Wiatru było tyle, że nie musieliśmy ciągnąć remami, mimo to jednak pomagaliśmy niemi dla rozgrzewki, bo na wodzie chłód nocny dobrze dawał się we znaki.
Żagiel załopotał czasem, woda pluskała, za nami wrzeszczały we wiku (na zatoce) łabędzie, oksywska bliża mrugała dobrotliwie, po jedzeniu było ciepło, tak, że kiwając się machinalnie przy ciągnięciu remy, popadłem jakby w półsen.
Płynęliśmy tak dłuższy czas w milczeniu, z którego zbudził nas turkot motorówki od gdyńskiej strony.
— Mechelinki! Gdynia! — mruknął Anton — Oni zwykle motorówkami jeżdżą!
Kiedyśmy się znaleźli na wysokości Helu, oddaleni od niego o jakie półtorej mili morskiej, zaczęło świtać.
— A bodaj-że was licho! — krzyknął nagle Józk — Cała Kuźnica, Jastarnia, Bór — wszystko na morzu!
Spojrzałem na morze i wybuchnąłem śmiechem.
W szarym brzasku widać było mknące jak widma żaglówki. Było ich ze czterdzieści.
— A jak ten twój Elan zełgał? — zapytałem Józka.
Ee, toby się nigdzie na półwyspie nie mógł pokazać.
— A gdzież teraz? — zwrócił się Anton do Józka.
— Musimy zaczekać, bo jeszcze ciemno. Ma być jakiś „wrack” żaglowiec, który na rewie strandował (osiadł na mieliźnie). Nie może ruszyć, bo niema załogi ani pieniędzy.
W różnych gonitwach zdarzało mi się jako harcerzowi brać udział, o różnych, bardzo dziwnych nieraz gonitwach słyszałem i czytałem, ale pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć, jak ludzie szukają na wyścigi — ryby na morzu!
Ruszyliśmy znowu naprzód — nie my jedni tylko, ale ze trzydzieści pękatych, czarnych batów z ciemnożółtemi lub brunatnemi żaglami. Cała ta flotylla rybacka szła szerokim półksiężycem w prost na południe od Helu, ku unieruchomionemu na piasczystej rewie żaglowcowi. Wi-