Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szało i rad był, że jeśli one były dla zdobycia pieniędzy potrzebne — nie on, lecz Yi-hang Mao nabija sobie niemi głowę.
Jakoś w jesieni podróżowali przez kilka dni z bogatym kupcem, który jechał własnym wozem zaprzężonym w tłustego, mocnego konika. Yi-hang Mao tańczył koło tłuściocha i nadskakiwał mu, jak nikomu jeszcze — a kupiec w czarnej sukni z ciężkiego, grubego i mocnego jedwabiu, opinającego mu się na brzuchu, łaskawie raczył przyjmować te wszystkie oznaki uwielbiania. Wei-hsin Yang, choć sam na kupca nie zwracał uwagi, na usłużności swego towarzysza nie wychodził źle — bogaty pan obu ich karmił, spoglądał na nich jednak z tak pogardliwą wyniosłością, że Wei-hsin Yang, który zhardział na swobodzie, wolałby był raczej datków od niego nie brać, a nie potrzebować mu się kłaniać.
Aż oto pewnego dnia stanęli nad brzegiem szerokiego, głębokiego strumienia. Mostu ani brodu nie było, podróżni musieli przeprawiać się promem, co odbywało się z właściwym przy takich sposobnościach hałasem, zgiełkiem, klątwami i kłótniami. Kiedy bogaty kupiec pojawił się na swym wózku nad brzegiem, prom był do połowy zapełniony. Trzeba się było naprzód targować z przewoźnikiem, który zaczął od oświadczenia, iż prom jego na przewiezienie wozu tak wielkiego i konia tak potężnego nie nadaje się. Obiecywał, że może za dwa tygodnie będzie mógł