Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz, zapatrzona w gwiazdy i blada od ich brylantowego migotania, siedziała pochylona nieco naprzód na tyle łodzi, trzymając w rękach sznurki od steru. Szarpane wiatrem wstążki jedwabne głośno furczały i trzepotały u jej uszu, jak gdyby głowa jej była ocieniona różnobarwnemi skrzydłami. A czasami znów wstążki podobne były płomieniom, tryskającym jej ze skroni. Patrzyła wdał, przed siebie.
Po niejakim czasie zaczęła śpiewać, zrazu półgłosem, lecz gdy fale ustokrotniły dźwięki jej głosu niby gęśl kryształowa, Ninę opanowało uniesienie, w którem o wszystkiem zapomniała. Śpiewała pełną piersią w dół rzeki, jak gdyby głosem chciała dogonić fale uciekające, jak gdyby słała im słowa pożegnalne czy wskazania siostrzane. Zapomniawszy o sterze osunęła się na kolana i trzymając się białemi dłońmi brzegów łódki, z twarzą podniesioną ku księżycowi, oczami pijąc wyiskrzony blask nieba — pieśnią modliła się nocy.
Ryszan, zasłuchany w jej śpiew, wiosłował coraz wolniej, wreszcie puścił wiosła i gładząc ciepłą wodę dłońmi, milczał i słuchał, zapatrzony w iskry błękitno-srebrne na falach. Woda płynęła i płynęła, powoli, nieznacznie, lecz niewstrzymana niczemwswojem odwiecznem krążeniu. Jej żywiołowy, migotliwy ruch oczarował i oszołomił Ryszana, zmył z jego duszy wszelką doczesność, wciągnął go w swój rytm cichy i niezwyciężony.
Nina przestała śpiewać. Przez dłuższą chwilę przypatrywała się Ryszanowi, siedzącemu nieruchomo w łodzi, z rękami opuszczonemi w rzekę. Zrazu, kiedy tak zastygł w tej napół sennej pozycji, była pewna,