Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dywersja wewnętrzna. Na mityngach pełno Niemców, którzy przemawiają po niemiecku i nikomu ani na myśl nie przyjdzie, że to są ajenci wojującego państwa...
— Jakże myślisz, co z tego będzie?...
— Jeśli sojusznicy nie wezmą Rosji dobrze za pysk, to niema o czem gadać. Co będzie z bolszewikami, tego nie wiem, na tem się nie rozumiem, ale że z wojną wówczas koniec, to pewne. Francuzi nie powinni na to pozwolić, bo zginą...
— Psiakrew, więc po czterech latach wojny stoimy znowu tam, skądeśmy wyszli! Wciąż jeszcze wisi nad światem hegemonja Niemców...
Stali przed bramą swego domu w zaułku Kreszczatyckim.
— Idziesz do domu? — spytał Niwiński Ryszana.
— Nie, pójdę na miasto.
— No, to do widzenia, bo ja mam wyjść z żoną.
— Na zdar!
Niwiński pobiegł na górę, zaś młody oficer wyszedł na Kreszczatyk i ruszył ku Dnieprowi.
Był tak podniecony, że przez pewien czas nie wiedział, co się koło niego działo. Widział czerwieniejący już zlekka blask słoneczny i słyszał szum niby fal morskich, szum, który po jakimś czasie zmienił się w niski, dźwięczny, basowy ton, dzwoniący mu nad głową. Machinalnie spojrzał w górę i ujrzał nad sobą, w głębi lazurowo-złotej toni nieba aeroplan, zataczający łuk nad miastem. Motor huczał — naraz umilkł i aeroplan runął wdół, lecz po chwili osiadł na falach powietrza jakby na wodzie i, zakreśliwszy krągły łuk, zaczął się znowu piąć na wysokości.